GRZECH PIERWORODNY CZYLI ZAWOALOWANA HISTORIA O EGO
- InnerKnowingPolska
- 10 sty 2023
- 5 minut(y) czytania

Moja kosmiczna odyseja poszukiwacza prawdy, w której każdy z nas chyba w mniejszym lub większym stopniu uczestniczy, swego czasu zaprowadziła mnie ku chęci zrozumienia czym jest u diabła grzech pierworodny. Popytałam więc tych bardziej katolickich z mojego otoczenia, bo daleka jestem od katolicyzmu. Popytałam i otrzymałam odpowiedź, że każdy z nas rodzi się z grzechem tej Ewy biednej co to jabłko zjadła. Myślałam sobie "co za bzdura". Dusza, która rodzi się jako czysta miłość bezwarunkowa dostaje na starcie grzech, żeby nie czuła się tak dobrze czy co? O co tu chodzi w ogóle?
W ćwiczeniach coachingowych, które mają za zadanie podniesienie tak zwanego "poczucia własnej wartości" często używa się takiej analogii, małego, nowo narodzonego dziecka. To fajna perspektywa. Patrzysz na to dziecko i odpowiadasz sobie na pytanie. Ile ono jest warte? Na co zasługuje? Czy zasługuje na miłość, szacunek, uznanie, zrozumienie? Jak ocenisz jego wartość? Z jakiegoś powodu, jednym znanego lepiej niż innym nigdy nie spotkałam się z odpowiedzią inną, niż tylko: "zasługuje na 10/10", "jest wart miłości, szacunku i uznania w pełni" i tak dalej. Wiadomo- młode dostaje wszystko.
W umyśle takiej osoby robi się zgrzyt. Zaczyna poszerzać perspektywę. No bo co właściwie to dziecko zrobiło, że tak zasługuje na ten szacunek, na tą miłość, na uznanie? No nic. Zasługuje, bo jest. To wszystko. To cud życia. Cud istnienia.
Dorosła osoba zapętlona w swoje własne ego zacznie zadawać sobie pytania. Dużo pytań. Dlaczego tak pędzi do osiągnięć? Żeby zasłużyć. Dlaczego odmawia sobie tego prawa? Co tu się właściwie stało, że w ciągu tego całego życia, jakoś przestała zasługiwać? Za czym właściwie tak goni i po co, skoro wszystko czego szuka, właściwie już ma? Przecież ona też jest tym właśnie dzieckiem. Tą nowo narodzoną miłością.
Wracam do grzechu. Ten temat chodził mi kilka miesięcy po głowie. Wracał co jakiś czas. Generalnie lubię koncepcje religijnie, są bardzo symboliczne i rozkminianie ich to niezła przygoda zwłaszcza jak się człowiek do jednej nie ogranicza. Myślę sobie, że ten grzech, to jakaś pułapka, żeby trzymać w danej instytucji, trzymać w poczuciu winy tych, co wierzą. Może jakiś kaganiec na pychę? Jeśli tak, to nawet się z tym zgodzę. Nie ma nic paskudniejszego niż pycha. Może to jakaś forma zabezpieczenia się przed tym, żeby człowiek nie zrozumiał tego, że religia potrzebna mu nie jest? Może to jakiś rodzaj ciągu energetycznego, który ma trzymać przy czymś po to, żebyś nie zrozumiał tego, że masz moc i masz sprawczość? Może ma to przyciągnąć Twoją uwagę, a tym samym zabrać energię? Zadawałam sobie te pytania jakiś czas, potem temat porzuciłam z jakimś takim stwierdzeniem, że grzech pierworodny to jakaś bzdura.
Rozumienie przyszło mi wczoraj na biegu. Nie wiem dlaczego to zawsze dzieje się na biegu. Po prostu skumałam o co tu chodzi. Jakiś czas temu w rozmowie z kimś stwierdziłam, że Jezus musi siedzieć na górze, łapać się za głowę ze stwierdzeniem, że zdecydowanie przewalił z metaforami. A może to my przewaliliśmy z tym ego? Z tą całą iluzją oddzielenia? Nie ważne. Chłop miał rację, tylko jakoś tak się stało, że od dwóch tysięcy lat mało kto to może zrozumieć. To taki żarcik, wiadomo, rozumienie przychodzi wraz ze wzrostem poziomu świadomości, potencjał do tego jest wrodzony, nie mamy więc wpływu na to jaką wizję Boga, czy jaką interpretację słów Jezusa przyjdzie nam przyjąć w tym życiu. To się otwiera. Otwiera się każdemu we własnym tempie, na które też nie mamy wpływu. Fiksacja na temat Boga jest jednak przypisana do każdej jednostki. Do poziomu świadomości 200 będzie on widziany jako coś oddzielnego od nas. Będzie też rozdzielał się na różne religie - bo to oddzielenie właśnie. My i Wy. Oni i my. Do poziomu świadomości 200 będzie ciągłe poszukiwanie autorytetu na zewnątrz, takiego rozwiązania, które da nam iluzję, że jest coś poza nami, co nam powie jak żyć i będzie dobrze. Oczywiście nigdy nie jest, i nic w tym dziwnego, ale tu już inna historia.

No więc czym jest właściwie ten grzech pierworodny, jeśli mielibyśmy przełożyć to na świat dzisiejszych pojęć? No to nic innego jak ego. Jak umysł. To jest bardzo proste w zasadzie. Jeśli ego bawi się w Boga to będzie boleć, wiadomo. Jeśli Twój umysł, wygra z sercem to idziesz do piekła, wiadomo. Możesz sobie wkręcać, że jest ci w nim dobrze i ciepło i w miarę bezpiecznie, ale przy zderzeniu się z prawdą zawsze wyjdzie ostatecznie, że piekło, to piekło. A piekłem rządzi diabeł, czyli ego. Lęki, programy, niepewności, strach, lenistwo i wszystkie grzechy świata. Pycha. Brak dobra. Cień. Generalnie nasza ciemna strona. A jak rządzi diabeł, czujemy się źle. Jeśli zabraknie Ci odwagi, żeby iść za sercem, będziesz dostawał więcej i więcej strachu każdego dnia. Tak działa przestrzeń. Przestrzeń, czyli Bóg. Umysł, ego, nasze lęki, to jest w zasadzie ten grzech pierworodny. I każdy go dostaje na starcie, bo każdy ego ma. Zaczyna ono rządzić naszymi działaniami zaprogramowane przez naszych rodziców na "niezasługiwanie".
To jest takie proste, takie mechaniczne. Ego jest zapisywane od pierwszego dnia naszego życia, a nawet już w okresie prenatalnym. Jest zapisywane emocjami naszych rodziców. Potem jest już tylko gorzej i gorzej, bo to jak zostanie zapisane, zależnie jest tylko i wyłącznie od tego, jak ich ego zostało zapisane kiedy oni byli w tej fazie. I to jest niezły żart, bo wiecie, ostatecznie rzeczywiście winni są Adam i Ewa.
I możemy mieć bardzo silne ego i to jest super. Silne, czyli rozumiejące. Silne, czyli odważne, silne, czyli sprawiedliwe, ale rozwiązania zawsze płyną z serca. Ono może być silne, ale musi być sługą. Tam zawsze wszystko będzie prowadzić. Tak zwaną ścieżką serca.
To ego wychodzi do świata właśnie. To, co pokazujemy na zewnątrz, to czym jesteśmy, to jest wyraz ego właśnie. Żeby wiedzieć jak zachowa się człowiek, wystarczy chwilę porozmawiać z nim o jego rodzicach i już wiesz co będzie, bo to oni to ego ukształtowali. Moc miłości lub jej braku popłynie od matki, strategia działania i odwaga lub jej brak od ojca. Zadzieje się to niezależnie od płci. Kolejne pokolenie będzie level wyżej od poprzedniego. Czyli jak ojciec był tyranem, to córka będzie manipulantką. Level wyżej. Pokolenie dalej. Jak ojciec był tchórzem, to syn będzie miał w życiu temat odwagi do przepracowania. I lekcje przyjdą. I podświadomość będzie do tych lekcji pchała a zdarzenia "przypadkowe i losowe" będą jakimś magicznym sposobem dokładnie uczyć tego, żeby wyjść wyżej. Wyżej na mapie poziomów świadomości, żeby dociągać ego do potencjału świadomości i zacząć wyrażać wartości wyższe na zewnątrz.
No i mamy ten grzech. I muszę się z tym zgodzić. I całe nasze życie będzie nim napiętnowane dopóty, dopóki nie nauczymy się przełamywać ego i imię tego, co mówi nam serce. A serce zawsze pociągnie do wartości wyższych, które są opisywane jako "boskie". Core, mamy wszyscy takie samo. Ostatecznie wrócimy, wrócimy do środka tego ślimaka w którym to środku będziemy zasługiwać na miłość, szacunek, uznanie i wszystko. Tym szybciej, im bardziej odważni i zdeterminowani jesteśmy. Dusza nie boi się umierać, ona może każdego dnia rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady z lekkim stwierdzeniem " to ciało z tym ego jakoś przeżyję, albo nie- hehe". Wrócimy do miejsca gdzie jesteśmy pełni. To ogromny paradoks, wycieczka przez życie od siebie - do siebie. Pytanie zawsze jest takie, kiedy zdecydujemy się zawrócić i czy w ogóle? Myślę, że ten moment jest nam pisany w jakiś sposób. Na jakiś czas w życiu, na któreś wcielenie. Myślę, że nie mamy na to wpływu. Dobre w tym wszystkim jest to, że jeśli czytasz to co napisałam i twierdzisz, że jest w tym jakiś sens, najpewniej stanie się to jeszcze w tym.
widzę tu wpływ Eckharta Tolle